31.03.2018 roku o godzinie 2 w nocy opuściliśmy Cork po miesięcznej praktyce. Udaliśmy się autokarem do Dublina. Wiedzieliśmy, że czeka nas długa i męcząca podróż, więc niektórzy z nas postanowili spróbować zasnąć. Po trzech godzinach jazdy dotarliśmy na lotnisko w stolicy Irlandii. Standardowa odprawa przebiegła sprawnie i bezproblemowo. Nie mieliśmy siły, a większość z nas tym bardziej funduszy, żeby robić zakupy w strefie bezcłowej, więc po prostu siedzieliśmy i czekaliśmy na lot. O godzinie 7.10 wylecieliśmy do Frankfurtu, gdzie mieliśmy przesiadkę na samolot do Katowic. Niestety nie było to takie proste jak mogłoby się wydawać. Po przylocie do Niemiec musieliśmy się przedostać autokarem na przesiadkowy port lotniczy Frankfurt-Hahn. Z Frankfurtem ma on wspólną tylko nazwę, ponieważ jest oddalony od tego miasta o 130 km. Z tego względu czekały nas prawie trzy godziny jazdy. Można by pomyśleć, że już tylko samolot do Katowic i koniec, ale to był dopiero początek. Teraz czekało nas pięć godzin czekania na lot. Na szczęście nie było to opóźnienie. Wiedzieliśmy o tym od samego początku więc mieliśmy dużo czasu, żeby się na to nastawić. Był to słoneczny i pogodny dzień, więc jeśli ktoś nie miał ochoty koczować na lotnisku, mógł poczekać na świeżym powietrzu. Zdecydowana większość wybrała jednak wnętrze z prostej przyczyny – dojście do gniazdka z prądem. Nikt nie musiał się martwić o rozładowaną baterię w telefonie oraz spokojnie mógł korzystać z laptopa. Po długim oczekiwaniu mogliśmy się odprawić. Odprawa we Frankfurcie różniła się miedzy odprawą w Dublinie tym, że była o wiele dokładniejsza, przez co kilku z nas miało kontrolę osobistą. Następnie zostało nam już tylko pół godziny oczekiwania na samolot i wylot. Samolot wystartował planowo o 18.10. Podczas tego lotu mogliśmy podziwiać piękny zachód słońca. Mogliśmy… właściwie to zależy po której stronie ktoś siedział. W końcu, po 18 godzinach dotarliśmy do Polski. Wszyscy odebraliśmy swoje bagaże i pożegnaliśmy osoby, które nie wracały z nami pod szkołę. Po wyjściu z terminala, czekał na nas busik do Bytomia. Zadowoleni zapakowaliśmy się do niego i ruszyliśmy. W pewnym momencie zauważyliśmy, że kierowca jedzie złą trasą. Kiedy zapytaliśmy go, czy pamięta gdzie jedziemy, okazało się, że pomylił adres i zabłądziliśmy. Na szczęście bez problemu wytłumaczyliśmy właściwą drogę i poprowadziliśmy kierowcę. Niestety przez to droga się wydłużyła, ale mimo zmęczenia humory nam dopisywały i było zabawnie. Około 21 dojechaliśmy pod ZST i w taki sposób osiągnęliśmy cel podróży. Wróciliśmy wykończeni podróżą, ale byliśmy zadowoleni, bo oprócz walizek przywieźliśmy ze sobą bagaż doświadczeń i cudownych wspomnień.